Drogi Marcelu,
miałam napisać do Ciebie już dawno temu. Za każdym razem coś mnie powstrzymywało – nie człowiek czy jakieś fizyczne zajęcie, ale... mój własny świat. Mam nadzieję, że zrozumiesz, o co mi chodzi... W okresie dzieciństwa ucieczka w ten świat była jedyną odskocznią od doznawanej krzywdy. Do dziś tak łatwo przychodzi mi się w nim ukrywać...
Może dziwnie to zabrzmi, ale Ci zazdroszczę! Szczerze zazdroszczę Ci tego, że miałeś możliwość ucieczki od sprawców. Po krótkim czasie zostałeś znów oddany w ręce krzywdziciela, ale przynajmniej przez chwilę byłeś od niego wolny! Ja nie potrafię uwolnić się od żadnego z tych, którzy mnie krzywdzili – ani od sprawcy świeckiego, ani od księdza. Zostałam przywiązana do moich krzywdzicieli grubą liną, której sama nie potrafię przeciąć. Może Ty będziesz zdolny wyprosić mi tę łaskę, abym podczas terapii zrobiła choćby jeden krok w tym kierunku...
Naprawdę się cieszę, że kilka miesięcy temu zdecydowałam się na terapię. Uważam, że Bóg dał mi wspaniałego terapeutę! Ale wiedz, że sama też go szukałam. Nie jest łatwo pośród wielu specjalistów znaleźć dobrego psychiatrę czy terapeutę. Proszę, wyproś, abym otrzymała od Boga stosowną łaskę, aby terapia nie stała się czczą rozmową, ale faktycznym rozwojem psychicznym, fizycznym i duchowym. Zdumiewające, jak to wszystko jest połączone, jak te rzeczywistości się przenikają!
Pewnie jesteś ciekaw, jak wygląda moja relacja z Bogiem. Staram się podtrzymywać ten kontakt, dbać o tę relację, ale jest we mnie tak wiele lęków, złych skojarzeń... bardzo dużo poczucia winy i wstydu... Są chwile, gdy stać mnie wyłącznie na mechaniczne wypowiadanie modlitw z brewiarza. Nie wiem czemu, ale brak w tym ciepła... Znasz ten stan? Mógłbyś mi podpowiedzieć, jak sobie z tym poradzić?
Przepraszam, że tyle o mnie... Wciąż jestem wstrząśnięta tym, czego się ostatnio dowiedziałam. Nie miałam pojęcia, że na plebanii Huu-Bang, gdzie mama zawiozła Cię jako małego chłopca, abyś mógł zrealizować swoje pragnienie i przygotować się do kapłaństwa, katecheci tak bardzo Cię skrzywdzili. Przerażające, że Twoja gorliwość Bogu wzbudzała w nich jeszcze większe okrucieństwo! Twoje głębokie pragnienie bycia kapłanem, mimo że doznawałeś krzywdzenia i odczuwałeś „znikanie” osoby Boga, jednak nie ustało. A przy tym mocno kochałeś osobę Miriam i modlitwę przez jej wstawiennictwo. (Znasz mój opór przed wejściem w relacje z Nią – pisałam Ci o tym w jednym z wcześniejszych listów). Chociaż zniszczyli Twój różaniec, odkryłeś, że nie zabiorą Ci 10 palców u dłoni. Z wielkim wzruszeniem czytałam tę kartkę, na której napisałeś: „Umiłowanego znalazłem nie w chwili, gdy posłyszałem Jego wezwanie w Huu-Bang, nie, nie znalazłem Go w radości, ani w pięknie wiosny, nie znalazłem Go również w wielkich pociechach; wprost przeciwnie – właśnie w nocy cierpienia i w rosie łez znalazłem Umiłowanego mego serca”.
Nie znam tego zapału, walki dziecka o Boga. Teraz, już jako osoba dorosła, mam jednak poczucie, że potrafię zrozumieć Twą dziecięcą walkę. Podejrzewam, że nie udało im się w pełni zgasić ognia wiary w Twym sercu. Niedogaszone zgliszcza powoli zaczęły się tlić aż wybuchł pożar miłości, którego człowiek nie jest w stanie ugasić.
Dla mnie wybór powołania stał się jedynym realnym miejscem wolności. Nikt mnie do tego nie zmusił, to był mój wybór. Był niczym łyk świeżego powietrza. Podejrzewam, że dla Ciebie tak było od samego początku życia.
Nie masz pojęcia, jakie zrobiło na mnie wrażenie to, że szukając przeróżnych sposobów, aby móc przetrwać i żyć, znalazłeś coś istotniejszego od ucieczki: odkryłeś w sobie siłę, by chronić samego siebie, ale i pozostałe krzywdzone dzieci. W tej głębi ciemności znalazłeś odwagę do walki o siebie, o swą godność. Powoli zacząłeś też stawać w obronie godności słabszych dzieci, wobec których dopuszczano się przemocy, również przemocy seksualnej.
Za każdym razem, gdy słyszę lub czytam o krzywdzeniu ze strony przedstawicieli Kościoła – katechetów, kapłanów, braci zakonnych – rodzi to we mnie ogromny ból. Bo dobrze wiem, że w ten sposób zabija się człowieka, wyrywa mu serce. Krzywda tych małych przywraca też pamięć o mojej krzywdzie... Moje życie spowija coraz gęstsza mgła, ucieka ze mnie życie, przemoc na nowo staje się czymś realnym, słyszę głos sprawcy z dzieciństwa... Zapewne rozumiesz, o czym mówię. Pamiętam jak pisałeś, że odczuwasz tak głęboki smutek, że nawet Bóg nie jest w stanie go zrozumieć... Wiem, że to nie był objaw braku wiary. Co więcej, jestem przekonana, że Twoja szczerość, a zarazem szacunek do Osób Trójcy były miłe Bogu.
Jeśli chodzi o mnie, dziś już też nie wątpię w obecność Boga w tej ciemności. Choć w chwilach bardzo trudnych – tak jak obecnie – cały czas szukam pomocy u ludzi. Podczas mych zawirowań pamiętam o Bogu, o Jego przedstawicielach w postaci świętych czy choćby wiernych sługach na ziemi. Mimo to nieustannie szukam ludzi, pragnę ich uwagi i rozmowy. Próbuję nawet, choć nieporadnie, pytać o ich świat. Ale niepostrzeżenie wprowadzam w rozmowę mój ból i tęsknotę. Doskonale wiesz, że dla wielu jest to niedostępny świat. Mam też świadomość, że i ja mogę mieć wygórowane oczekiwania. A stąd tylko krok do niezrozumienia po obu stronach. Dobre intencje bliźniego w pewnym momencie postrzegam jako krzywdzenie mnie. Sama też zadaję ból, z wielką łatwością przychodzi mi krzywdzenie drugiej osoby – Ty doskonale wiesz, że to następstwo przemocy seksualnej.
Nauczysz mnie, Marcelu, rozmowy z Bogiem pomimo trwającej u mnie ciemności? Nauczysz rozmowy z Umiłowanym o doznanej krzywdzie? Czy potrafisz nauczyć mnie rozmowy z ludźmi, ale wyłącznie o ich świecie? Piszę Ci o tym tak otwarcie, bo czuję, że mogę na Ciebie liczyć niczym na starszego brata. Wiem, że zrozumiesz, wesprzesz, będziesz towarzyszył, kiedy trzeba poniesiesz część bagażu, przeprowadzisz przez ciemności... Choć znając Ciebie, zapewne powiesz, że Ty możesz jedynie przekazać mi niezbędne narzędzia, a ode mnie zależy, czy z nich skorzystam. Na swej drodze też otrzymałeś podobną pomoc od Boga – Twoją duchową siostrą była św. Teresa od róż. Ja również odczuwam wsparcie innej świętej Karmelu – św. Teresy od Jezusa! Nie zdawałam sobie sprawy, że to określenie, które pojawiło się ot tak – Święta od róż – uczyni mi bliższą również Małą Tereskę.
W liście pisałeś: „Dzisiaj, czytając opis twoich cierpień i rzucając spojrzenie na moją przeszłość, widzę, że twoja sytuacja i moja są doskonale podobne. Proszę więc ciebie, byś przyjęła próbę z radością i pozostawała zdecydowana aż do końca. (...) Ofiaruj Jezusowi łzy, ... są to perły, owoce cierpienia”. Dziękuję Ci za te słowa! Są one drogowskazem na mojej drodze zdrowienia.
Wciąż mam też w pamięci to, co pisałeś mi o Miriam (wiesz doskonale, że wolę używać tego określenia). Pozwól, że raz jeszcze zwrócę się do Ciebie z prośbą: Marcelu, potrzebna jest mi Twoja pomoc, aby móc Ją pokochać. Choćby odrobiną serca... Może, nauczy mnie Ona delikatności, stępi moją ostrość... Jak myślisz?
Będę kończyć, już i tak wiele czasu mi poświęciłeś. Jeszcze jedno... Mam cichą nadzieję w sercu, że wstawisz się za tymi, których skrzywdziłam. Którzy mieli dobre intencje, a ja opacznie ich zrozumiałam. Doskonale znasz te osoby!
Z całego serca dziękuję Bogu za Ciebie!
– Twoja młodsza siostra
PS. Pamiętam o Twej prośbie, by modlić się za redemptorystów.
* Marcel Van (15 marca 1928 - 10 lipca 1959) czy Marcel Nguyễn Tân Văn CSsR, Sługa Boży. Urodzony w małej wiosce w północnym Wietnamie, zamieszkałej w przeważającej części przez katolików. W wieku sześciu lat Van przystąpił do pierwszej komunii. Od 1935 do 1941 roku w Huu-Bang, znalazł się w szkole prowadzonej przez katechetów, w której był ofiarą przemocy, również seksualnej i świadkiem gwałtów na dzieciach. Kilkakrotnie z niej uciekał.
W wieku 13 lat został przyjęty do Niższego Seminarium Lan-Song, które było prowadzone przez oo. Dominikanów. Tam poznał przez doświadczenie mistyczne św. Teresę od Dzieciątka Jezus, która stała się jego duchową siostrą. Przeszedł szczególną drogę nawrócenia i wewnętrznego uzdrowienia. We śnie Van ujrzał swoje powołanie: zobaczył promieniującego światłem założyciela redemptorystów, Alfonsa Liguoriego. W wieku szesnastu lat Van został przyjęty do klasztoru redemptorystów w Hanoi i jako brat zakonny otrzymał nowe imię: Marcel-Van. W lipcu 1954 roku Wietnam został podzielony na dwie części, z jednej strony północny blok komunistyczny, z drugiej - wolne południe. Van postanowił udać się na północ, do Hanoi, by stać się świadkiem Jezusa wśród ateistycznych komunistów. 7 maja 1955 roku został aresztowany i na pięć miesięcy osadzony w więzieniu. Po sfałszowanym procesie, w lipcu 1956 roku został uwięziony w obozie. Zmarł 10 lipca 1959 roku, nękany gruźlicą i chorobą beri-beri. Proces beatyfikacyjny Marcela Vana został otwarty w diecezji Belley-Ars w dniu 26 marca 1997 roku Pierwszym postulatorem generalnym był kard. Francis-Xavier Nguyen Van Thuan.
W Polsce postać Sługi Bożego jest wręcz nieznana. Nie jest dostępna w języku polskim napisana pod posłuszeństwem „Autobiografia”. W wydawnictwie Flos Carmeli ukazała się publikacja „Dziecko Jutrzenki. Korespondencja Marcela Vana”.
Biografia opracowana na podstawie książki Jöela Pralonga „Łzy niewinności. Przemoc seksualna w dzieciństwie. Droga duchowego uzdrowienia” (Wydawnictwo W drodze, Poznań 2020, s. 75-112).
/Tekst przesłany do Biura Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży. Zezwala się na kopiowanie w całości z podaniem źródła - ochrona.episkopat.pl/
Więcej ważnych i ciekawych artykułów na stronie opoka.org.pl →
Podziel się tym materiałem z innymi: